wtorek, 19 marca 2013

mój dzień jak co dzień

Stwierdziłam dzisiaj po przeczytaniu poprzedniego wpisu,że nie bedę pisać o swoim małżeństwie, bo to tylko pasmo porażek ... nie warto tego wspominać...nie warto pamietac...właściwie chwilami z tego okresu, które wywoluja usmiech na mej twarzy to urodzenie dzieciaków...powaznie...tak czuje...


Co u mnie ...
Pracuje w dość duzej firmie, kieruje pracą zespołu kilku osób, zarządzam, wymyslam nowe strategie i takie tam bardziej lub mniej kreatywne rzeczy...Praca jest dla mnie bardzo wazna, jest ciekawa i poświecam jej duuużo czasu - w pracy 8 godzin, a potem jeszcze często wieczorami jak dzieciaki pójdą spać 2-3 godzinki nad papierami...czasu wolnego wiec prawie  wcale...ale nie narzekam,  w tych czasach nie powinno się narzekać, gdy się pracuje za dość dobra pensję i jeszcze się tę prace lubi...
Dzieciaki chodza do szkoły i przedszkola w poblizu mojej pracy więc nie jest żle... córka przychodzi do mnie po szkole ,potem odbieramy synka z przedszkola i razem do domu na ok 16.30... Wszystko dość dobrze uda ło mi sie zorganizować, bez dojazdów,stania w korkach.Gdy cos w szkole sie wydarzy jestem na miejscu za 15 min. jest ok.
Staram się sama wszystko załatwiać, do minimum ograniczyłam wykorzystywanie pomocy innych, czasem rodziców poprosze o zawiezienie córki na zajecia dodatkowe, zrobienie przy okazji zakupów...ale to rzadko.
Należę do osób ,które lubią same o wszystkim decydować, polegac na sobie... nie wiem czy to cecha charakteru, czy wyuczona poza , ale tak jest...
Wszystko niby dobrze mi się układa, wynajmuje ładne mieszkanie,dzieciaki zdolne, fajne, czasem jakies drobne problemy ( córka 13 lat - nastolatka :)), tylko czasem wieczory puste, samotne...przy lampce wina i filmie lub skype na dyskusjach z przyjaciólmi... Własnie bo tak się składa ,ze moja najlepsza przyjaciółka jeszcze ze szkoły mieszka od 10 lat za granica ...widujemy sie  raz , dwa razy w roku i na skype ...ostatnio co najmniej raz w tygodniu :))
Dojrzewam do decyzji by rozejrzec się za jakims mężczyzną.Najpierw zapierałam się ,że nigdy więcej ,po co mi to, sielanka kończy sie po dwóch latach jak dobrze pódzie ,a potem same problemy...poza tym dzieci... nie chcę przyprowadzać im wujków... a czy dogada się z moimi dziećmi mozna wróżyć z fusów...ale teraz wiem ,że chciałabym kogos poznać...mam 35 lat nie chcę byc do końca życia sama...
Ale gdzie go poznać, w drodze z pracy? na zakupach?... Wiem, wiem, to standardowe zdanie...śmiałabym się z tego ,gdybym była 20 latką....ale teraz przy moich obowiazkach nie mam czasu na bieganie po klubach , imprezach...to zaczyna mnie martwić...

2 komentarze:

  1. Zoriano,

    Dziękuję za Twoje odwiedziny. Już grubo po północy, a ja siedzę i pracuję jeszcze i wpadam na chwilkę Cię poznać... a tu nowy blog i taka historia. Historia, którą po części znam z życia przyjaciółek. Może trochę odmienne są obydwie, ale rezultat ten sam... samotne rodzicielstwo a tatusiowie... lepiej nie pisać.
    Obydwie są mi bardzo bliskie, podziwiam je, ich siłę, determinację, walkę, pracę na 2 czasem 3 etaty.
    Będę do Ciebie zaglądać. Fajnie, że zdecydowałaś się pisać. Dla mnie to pewien rodzaj odwagi, może jakiegoś oczyszczenia?
    Mam nadzieję, że pojawią się u Ciebie też optymistyczne historie i poznamy Twoje dzieci.
    Pozdrawiam ciepło,
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje za odwiedziny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń